Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale po chwili wiatr się zmienił i zapach dymu znikł, pozostał zaś tylko nęcący zapach ciała kurczęcia i napełniał go nieodpartem pożądaniem. Postąpił trzy kroki naprzód.
Drżyj, teraz, stróżu dzikich zwierząt, drżyj o los jego!
Domino wyciągnął nos i węszył przenikliwie. Nie, napewno nie było tu woni ludzkiej, to było czekające na niego pożywienie, którego tak bardzo potrzebował, pożywienie, które niejednokrotnie przynosił szczęśliwy do domu. Ale znowu doleciał go ostrzegawczy zapach dymu i odszedł instynktownie na bok. Ale po chwili zawrócił i stawiając wolniutko swe kształtne nogi na zdradzieckiej, napozór nietkniętej ziemi, szedł do upragnionego celu. Wtem... trzask... i Srebrny lis był więźniem, ale nie za futro na karku jak poprzednim razem, lecz za łapę. Teraz naprawdę był złapany.
Napróżno ciągnął łapę i prostował się, napróżno usiłował zębami rozerwać nienawistne żelazo. Mocne szczęki trzymały go, wrzynały się w ciało i wszelkie jego wysiłki osiągały wręcz przeciwny skutek, wpijając żelazo coraz głębiej. Godzina za godziną upływały na beznadziejnych, osłabiających próbach. Cały dzień następny przeleżał uwięziony, drżąc na całem ciele, prawie bezwładny, a gdy poczuł odrobinę sił, rzucał się wściekły na zimne nieugięte żelazo, tarł zębami drzewce, do którego było przymocowane. I tak przeżył dzień, robiąc wciąż nowe wysiłki, oczekując nadejścia jakiejś żywej istoty, obawiając