Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pady przesuwając się z nią na drugi koniec salonu, w ciągnącym się za nią przezroczystym obłoku stopę swą uwięził. Obłok rozdarł się, ręce tancerki opuściły jego ramiona, on zaś z tarlatanowych strzępi otrząsał nogę swą tak pracowicie i z takiém niepowodzeniem, że dokoła wybuchnął znowu głośny, choć prędko stłumiony, śmiech. Panna Jadwiga ponsową była, jak maczki, które teraz zdawały się sztywnie jeżyć w jéj włosach. Przygryzła sobie usta prawie do krwi i łzy kręciły się w jéj oczach. Żal jéj było zapewne podartéj sukni i straconéj figury kontredansa, a może najbardziéj rozwianego marzenia. Żal ten objawił się w formie gniewu. Piorunującém wejrzeniem okrywając twarz swego tancerza, prędko drżącym głosem wymówiła:
— Bohater ulubionéj powieści mojéj umiał tańczyć, a gdyby nie umiał, nie tańczył-by wcale...
Rzekłszy to, zebrała w dłoń strzępy, pozostałe po ogonie jéj sukni i frunęła w głąb’ mieszkania. Za nią wyszła z salonu panna Alina. Kaplicki, utraciwszy tancerkę swoję i swe vis à vis, opuścił téż kontredansowe koło i zbliżył się do Ławicza, który, zmieszany, silnie zarumieniony, ze spuszczonym wzrokiem i obwisłemi rękoma stał na tém samém miejscu, na którém spotkała go katastrofa.
— No, nic to! nic! każdemu przecież coś podobnego zdarzyć się może! Chodź, poznajomię cię z mężczyznami...