Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! więc pan jednak pisze.. A jaki jest tytuł książki, którą pan pisać próbował...
— Nie miała ona jeszcze tytułu...
— Była to więc może „powieść bez tytułu?”
— Nie była to powieść...
— Cóż więc?...
— Było to coś z dziedziny historyozofii.
— Co to?
Pytanie to wymówiła z szeroko otwartemi oczyma, zdziwiona. Z kolei Ławicz śmiał się.
— Z czego się pan śmieje?
— Z zapytania pani.
Mocniéj białemi ząbkami przygryzła ponsową wargę i z pod brwi rzuciła na tancerza swego gniewne wejrzenie.
— Przy bliższém poznaniu staje się pan daleko mniéj podobnym do bohatera ulubionéj powieści mojéj...
Słowa te rzuciła, zaczynając tańczyć figurę czwartą. W pauzie pomiędzy czwartą a piątą figurą, nie przemówili do siebie ani słowa. Ona zdawała się być rozgniewaną trochę a trochę zasmuconą, on był tylko niespokojnym. Niepokój jego miał przyczyny ważne. Wiedział, pamiętał, że ostatnia figura kontredansa długą jest i rozmaitości pełną; jak w senném marzeniu przypominał sobie różne koła i zwroty jéj.
Wystraszonemi znowu oczyma w Kaplickiego wpatrzony, objął on kibić tancerki swéj i krokiem galo-