Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan się dobrze bawi...
— Ja, pani... nie bawię się wcale.
— Jakto? Nie bywa pan ani na wieczorach, ani na koncertach, ani...
— Nie bywam nigdzie...
Oczy jéj ze zdumieniem tkwiły w jego twarzy, lecz świeciła w nich zawsze ta sama, co wprzódy, pociągająca i uśmiechająca sympatya.
— Ależ... — zaczęła znowu, — znajomi pana muszą bardzo gniewać się za to, że im pan towarzystwa swego odmawiasz...
— Ja, pani, nie mam znajomych...
Spuściła oczy na wachlarz.
— To bardzo dziwne! — rzekła.
Ławicz przypomniał sobie przestrogę przyjaciela, i ze szczególnym uśmiechem podchwycił:
— I dzikie także, nie prawdaż pani?
Dziewczyna zaśmiała się figlarnie i zawołała:
— Trochę dzikie, to prawda!
— Figura kontredansa druga. — Ławicz pracował znowu, i raz nawet omylił się, jednak oczy jego były już mniéj wystraszonemi. Zjawiło się w nich zamyślenie. Pomiędzy drugą a trzecią figurą, piérwszy już zwrócił się do swéj tancerki.
— A pani stale mieszka na wsi?
— Tak, panie.
— Wieś z ciszą swą i swobodną naturą musi być bardzo piękną...