Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nu tańcem; trochę je przecież pamiętał, i w piérwszéj figurze uniknął szczęśliwie wszelkiego błędu. Kaplicki, który z narzeczoną swoją naprzeciw niego i panny Jadwigi tańczył, krzyżując się z nim, szepnął:
— Brawo! tańczysz wybornie! staraj się tylko nie miéć takich wystraszonych oczu!
Istotnie, miał on w oczach wyraz przestrachu. I nie dziw! zapamiętał z dzieciństwa, że reguły kontredansowe tak są niezłomne i nieubłagane, jak rządzące światem prawa przyrody. Widział, że gdyby którąkolwiek z reguł tych nadwerężył, powstał-by ztąd w tańcu chaos taki, w jaki niezawodnie popadłby świat, gdyby którekolwiek z praw przyrody zwichniętém zostało. A wcale pewnym nie był, czy pamięć jego jest mu wierną, czy w tę stronę iść należy, albo w tamtę, czy tancerce rękę podać trzeba w téj chwili, albo w innéj. Panna Alina z uśmiechem mówiła o czémś do narzeczonego; on zdawał się coś jéj tłómaczyć lub kogoś przed nią usprawiedliwiać.
Pomiędzy piérwszą a drugą figurą nastąpiła pauza. Ławicz odetchnął z głębi piersi, grubą chustką otarł pot z czoła i spojrzał na swoję tancerkę. Spostrzegł, że patrzała ona na fałdujące się mu na rękach rękawiczki, i na grubą jego chustkę. Wnet przecież podniosła oczy i zagadnęła:
— Pan stale mieszka w mieście?
— Tak, pani.