Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z gwiazd, którą spostrzegał był nieraz w konstelacyi niedźwiedzicy. Zapatrzył się na nią tak, że nie spostrzegł dywana, przez który dążyć mu ku niéj wypadało i, zaczepiwszy stopę o brzeg jego, upadał już; i byłby całkiem upadł, gdyby go był nie podtrzymał Kaplicki. W niezmierném zmieszaniu swém, jak przez sen, tylko usłyszał kilka bardzo krótkich, bo wnet stłumionych, śmiechów, a gdy podniósł oczy, tuż przed sobą zobaczył twarz panny Jadwigi, całą w rumieńcu tak prawie gorącym, jak gorącą była purpura jéj maczków. Szafirowe źrenice jéj, pełne blasku, zdawały się pocieszać go, ośmielać, pociągać. Kaplicki wymówił znowu imię i nazwisko jego. On ukłonił się znowu, mniéj jeszcze zgrabnie, niż wprzódy, i w téjże chwili usłyszał głos Kaplickiego: Pan Ławicz prosi cię, kuzyneczko, o przetańczenie z nim kontredansa.
Ławicz przypomniał sobie, że kiedy miał lat 14, angażował do kontredansów siostry kolegów swoich, i czyniąc to, kłaniał się. Ukłonił się więc i teraz. Panna Jadwiga wstała i podała mu rękę. Powyżéj małéj ręki téj, którą ujął tak lekko, jakby zaledwie śmiał jéj dotykać, było ramię białe, jak śnieg, i obnażone; z puszystych śniegów stanika wysuwała się obnażona téż szyja, po któréj wił się czerwony sznur korali.
Niewiele, bardzo niewiele pamiętał on z reguł, rządzących malowniczo rozwijającym się śród salo-