Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

blizkiem już jest końca i z tego jeszcze, że patrząc na odlatujące w górze ptaki, myślał: «odlecieć!» a ku gościńcom mlecznym wzrok podnosząc, wzdychał: «odejść!» Spostrzegał przytem, że na puklerzu w kształcie serca, którym pierś swą osłaniał, powstały rysy...
Lecz wkrótce las się skończył: wyszedł już na obrzeżynę lasu, od której w dal ciemną ciągnęły się białe piaski. Wyszedł z lasu ze strony zupełnie przeciwnej tej, po której znajdował się ów pałac z pozłacanemi ścianami i girlandami sztucznych kwiatów. Tam panowały tłumy i huczne, różnorodne gwary; tu było państwo ciszy, za towarzyszkę jedyną mającej samotność. Dwie te nierozłączne przyjaciółki, trzymając się za ręce, stały w blado-złotem powietrzu i z nieruchomo rozpiętemi skrzydły ciche twarze pochylały nad zarzuconą na piaski liliową siecią wrzosów. Z bladej złocistości powietrza, z dymów pastuszych, które w oddalach wzbijały się nad żółte rżyska i z tego, że wrzosy kwitły, poznał, że jest to wrzesień.
Usiadł na kwitnących wrzosach i puścił wzrok po krajobrazie milczącym i smutnym. Szeroki rozłóg piasku wiatry okrywają drobnem pismem nieczytelnem, dymy pastusze kreślą w powietrzu kręte hieroglify, a dalej jeszcze przerzynają je suche linie majaku wzniesionego na jałowem wzgórzu.
Nic tu nie mówi, nie śpiewa, nie uśmiecha się,