Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pieści, nie pociesza. A on tu jest zupełnie sam i tylko wrzosu gałązki liliowe kładą się mu na porysowany puklerz...
Wtem kraniec bladego nieba zabarwił się zorzą wieczorną, a magiczna różdżka wspomnienia, poczęła na tle z czerwieni i fioletu rysować ten dom z gankiem i ten pokój z malowanemi twarzami praojców, gdzie niegdyś w gościnę przyszedł do ziemi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po co przyszedł?


IV.


W pokoju z malowanemi po ścianach twarzami praojców siedział u płonącego na kominku ognia i wzrok przenosił z drzwi zamkniętych, na okno firanką przysłonięte. Odgarnął firankę, i ujrzał przelatujące za oknem wielkie ciemne ptaki. Na ciężkich skrzydłach ptaki te wzbiły się ku szczytowi nagiego drzewa; jak czarne plamy osiadły wśród szarych jego koronek i, znowu zwolna ciężko przepłynąwszy powietrzem, opuściły się na ziemię rozmokłą i na okrywającą ją rdzawość zwiędłych liści. Za dziedzińcem szły pola z runią pożółkłą od przymrozków, a z pod chmur nizko wiszących, spadały na nie czarne stada kawek.