Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pójdź! Ukażę ci Archanioła i razem wejdziemy w smugę jasności jego, która jest oddechem nieba!
Skabioza słuchała słów tych z główką skromnie spuszczoną, a gdy umilkł, rzekła:
— Smutno mi, że prośbę twą odrzucić muszę, ale za wesołością przepadam, a tyś tak poważny! Nie życzę też sobie wcale kwitnąć na sercu człowieka, który przerobić się ma na olbrzyma, bo olbrzymów okropnie się boję, a co się tyczy Archanioła, którego ukazać mi przyrzekasz, to w pobliżu kwitnie tu dzwonek pewien tak prześliczny, że żaden Archanioł piękniejszym nadeń być nie może. Z oddechem nieba również nie wiem, doprawdy, cobym poczęła, bo ziemskie powietrze wystarcza mi najzupełniej i łatwiej już mógłbyś wziąć mię za serce, przyrzekając parę metrów błękitu niebieskiego, na taką sukienkę, jakiej zawsze zazdroszczę niezapominajkom.
Mówiłaby dłużej jeszcze, gdyż pomimo, że skromnie pochylała główkę, nie brakowało jej śmiałości i wymowy, ale on odszedł...
Odszedł, poszedł dalej, lecz kroki jego były powolne i ciężkie. Kamienie do stóp mu przyrastały i białe szrony opadać go poczęły. Czasem widywał pod niebem lecące w dal stada jaskółek i żórawi, a wieczorami wyiskrzała się na niebie gwiazd niezliczoność i powstawały wśród nich szerokie, mleczne gościńce. Z tego poznał, że lato