Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nego wyodrębniony, sam w sobie pełny, którym jest dzieło sztuki.
Porywałem skrzypce w dreszczach, przebiegających ramiona i plecy, opuszczałem je w ogniach, palących policzki i dłonie. Grywałem aż do takiego zmęczenia rąk i głowy, że w pierwszych czułem ból przeszywający, a w drugiej gasła mi myśl przytomna. Bywałem wtedy jak powracający z podróży czarnoksięzkiej. W piersi miałem fizyczne uczucie czegoś z niej wyjętego, czegoś wyprzędzionego z płuc, z serca, z mózgu, czy ja wiem? może z tego, co w języku ludzkim nazywa się duszą...
Czułem fizycznie, że z siebie samego, ze swojej materyi i ze swego ducha, wyprządłem coś odemnie wyodrębnionego, że mnie samego przez to ubyło i że zarazem stałem się przez to większym. Byłem szczęśliwy!
Szczęśliwy i dumny! Czułem, że dzierżę moc wywoływania na świat objawów piękna i układania z nich kombinacyj mądrych; to uczucie potęgi przetwarzało się w uczucie dumy. Ten tylko wie, czem jest duma taka, kto sam tworzył. To nie pycha rodowa, albo pieniężna! Bo, że przed setkami lat ktoś zdobył taką gloryę, iż jej promienie połyskują nad czołami dalekich potomków, że Midas wygrzebał z Paktolu tyle złota, iż przyodzie-