Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wa się w nie i po niem stąpa — to fraszki, które schylają głowy tylko służalcze. Twórca wie i czuje, że sam, przez własną naturę wyjątkową i przez własną pracę, odbywającą się w dreszczach i ogniach, krzesze nad czołem swojem światła gloryi, wie i czuje, że jeśli żywi siebie, a nadewszystko żywi innych, to nie kruszcem z ziemi wygrzebanym, nawet nie chlebem z ziemi dobytym, lecz samemu sobie i wnętrznościom swoim wydzieranym pierwiastkiem piękna. Ta duma nie zawiera w sobie podłego składnika wzgardy, ale owszem, jak gleba rodzajna rosą, przeniknięta jest miłością.
Ród ludzki — to źródło i zarazem ujście pieśni wszelkiej. Z niego ona wytryska i, przeszedłszy duszę twórcy, do niego powraca. On jest pierwotną przyczyną jej bytu, a powrotne w niego wsiąknięcie — jej celem ostatecznym. Łączność śpiewaka ze słuchaczami, niezbędna i ścisła, jak tarcie się drzewa o drzewo, wykrzesuje ogień.
Kochałem ludzi ze szczerością, z wylaniem, z naiwnością artysty, który tak ciągle spogląda w górę, że nie przychodzi mu na myśl przypatrzyć się nizinom. Wrodzony instynkt życzliwości, ogromny głód sympatyi otwierały mi usta do uśmiechów, ramiona do uścisków, sakiewkę do wysypywania mamony,