Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jących mię i często aż żrących, widziałem dowód, że jestem kapłanem jej, uroczyście wyświęconym. W głowie mojej wrzało nieustannie morze myśli muzycznych, które z łatwością niesłychaną przekładałem na tony, a tony utożsamiały się z istotą moją tak zupełnie, że nie umiałbym był powiedzieć, czy w piersi mojej serce biło, czy grało. Wszystko mi grało na ziemi i niebie, w ludziach i w chmurach.
Motywa muzyczne, jak motyle wiosenne, oblatywały mię rojami i jak orszak za królem, szły za mną wszędzie, kędym się obrócił. Przebierałem pomiędzy niemi, przesiewałem je przez palce, jak bogacz bajeczny dyamenty Sezamu. Wybrawszy najpiękniejsze, rozpoczynałem pracę jubilerską, a jakie nektary praca taka sączy w serce jeszcze nietknięte trucizną, ten tylko wiedzieć może, kto sam się poił niemi. Powtarzam: w serce nietknięte trucizną...
Nektary niebieskie piłem pełną piersią, gdy w białe świtania poranków i przed złotemi gwiazdami nocnemi, ze smyczkiem w rękach, oglądałem moje dyamenty, szlifowałem, rzeźbiłem, ujmowałem w oprawy misterne i rzadkie. Pod rękoma mojemi z atomów rozproszonych wytwarzał się organizm, z chaosu świat, ten świat osobny, od wszystkiego in-