Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przerywanej trochę mowy i wzroku nie spuszczała ze wskazującego palca, który on podniósł i potrząsał nim, powtarzając słowa Marka Aureliusza.
Powoli potem i z widoczną przyjemnością, pijąc zaprawioną winem herbatę, znowu z drobiazgami swojego codziennego życia zwierzać się przed nią zaczął.
— To samo i z odzieżą. Proszę, aby mi naprawili, czyścili, prali, płacę za to... ale raz zrobią, dziesięć razy nie zrobią, aż człowiek przywyknie i ani spostrzeże, aż, ehe! już zrobił się niechlujem... nie z nieporządku, nie z lenistwa... i nie z ubóstwa... ale tak z opuszczenia.
Filiżankę opróżnioną odsunął i z widocznem na samego siebie zagniewaniem ręką machnął.
— Oto i rozstękałem się przed tobą!... A nigdy tego nie robię, bo i kogóż to wszystko obchodzić może? Ale dziecko ze mnie... podwójne dziecko!
Przypomnienie jakieś do głowy mu snać przyszło, bo ze wzniesionemi w górę oczyma z uśmiechem zaczął znowu:
— Ojciec twój, Sewerko, kiedy jeszcze obaj byliśmy młodzi, śmiejąc się czasem, mawiał: »Kiedy ty, Juliuszu... — (pewno nie wiesz, że na imię mi było Juliusz?... było, bo