Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciastka. Sama, jedno z nich chrupiąc w białych zębach, wyraz twarzy miała taki, jaki miewają ludzie przy czytaniu zajmującej powieści, albo matki, pielęgnujące trochę chore dzieci, i budziło się w niej uczucie troskliwości. Zapragnęła, aby starcowi temu było dobrze i wesoło; oczy jej błyskały i uśmiech rozwierał usta, gdy spostrzegła, że pragnieniu temu stało się zadość.
Rozgrzał się i rozgawędził.
— Tak samo i z jedzeniem — mówił. — Raz dobrze zgotuje, innym razem choć na psa wylać! Mniejsza o to, że niesmaczne, ale niezdrowe; żołądek mi rozstraja, apetyt tracę, z sił opadam...
— Ależ to okropne! — zawołała.
Uśmiechnął się.
— No, no, okropne! zaraz i okropne!.. A wiesz, co Marek Aureliusz powiedział?... »Na rozłogach przestrzeni i czasu człowiek jest punktem malutkim. Uciekającą wodą są jego rozkosze, snami cierpienia«. Śni się i prześni. Co innego ludzkość, naród... te są wielkie. Nauka jest wielką, sztuką wielką... idea... idea jest wieczną... a człowiek... mały człowiek... ot!
Machnął ręką i umilkł.
Ona, na nizkim taburecie siedząc, z opuszczonemi na kolana rękami, słuchała jego