Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I pod ramię go ująwszy, usiąść mu pomogła.
W tej chwili lokaj wniósł przybory do herbaty.
— Zaczekaj!
Mały stolik do kominka przysunęła.
— Tu herbatę pić będziemy!
Kiedy, od lekkiego wysiłku trochę zarumieniona, krzątała się około przyrządzania herbaty, — on, naprzód nieco podany, grzał ręce przed ogniem.
— Dobrze... ciepło... Wielka to rzecz, miła rzecz: ciepło!... i w naturze i w życiu człowieka. Jadło bywa smaczne, kolor piękny, zapach przyjemny... ale ciepło nadewszystko! nadewszystko!..
Ręce z porcelanowym imbrykiem opuściła, długo na niego patrzała i z głębi serca potwierdziła:
— To prawda!
Wstrząsnął głową.
— Naturalnie, że prawda. Ten najlepiej wie o tem, komu zimno.
Zamyślił się.
— Dziadunio zziąbł, idąc do mnie?...
Podniósł znowu głowę.
— Ee, nie... kiedy się idzie, jest się w ruchu, a ruch rozgrzewa. Najgorsze zimno — w domu i w życiu.