Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdawało się jej — przez mgnienie oka — że jest jeszcze świeżą, ufną, nieświadomą zasadzek i zawodów.
Więc cóż, gdyby przyszedł teraz? O, niech przyjdzie! Czuje, że głowę pochyli na jego ramię i z wahaniem, lecz także z rozkoszą wyszepce: przyjacielu! Zbyt dobrze ludzkie stosunki przejrzała, jakim zazwyczaj bywa koniec takich przyjaźni, na jakie niebezpieczeństwo wystawi ją jego namiętność przez jej czułość ośmielona. Mniejsza o to! Alboż będzie pierwszą?... dla czegóż ma być wyjątkiem?... Czy ten... który teraz w jakimś buduarze lub w jakiejś sali gry wybornie czas przepędza, nie rozciął naprawdę łączącego ich węzła, nie uczynił z ich przysięgi i przyrzeczeń kłamstwa, z ich związku kłamstwem nadzianej formy? Czy doprawdy powinna szanować to, z czego uciekła wszelka prawda?... Czy z innej gliny, niż wszystkich ulepiła ją natura? Czy jest aniołem i dźwiga na sobie ciężar spełniania na ziemi posłannictwa anielskiego? Marzyła wprawdzie o anielskiej dobroci i stoickiej cnocie, — ale teraz śmieje się z tego... Cierpi i pragnie pociechy, tak, jak wszyscy. Utraciła szczęście i pragnie choć cząstkę, choć złudzenie jego odzyskać, tak, jak wszyscy...
Więc cóż?... więc coraz niecierpliwiej ocze-