Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnie, odwrócił się i za innymi odszedł. Ja zaś, po raz drugi służącego po wodę posławszy, znowu czekałem.
Nieprawdaż, że było to prawie nic? Może nawet myślisz, że to zupełnie bezmyślna historya? Jednakże, bądź łaskaw, powiedz: dla czego ja wtedy zawstydziłem się ogromnie? i dlaczego we wdzięczności, napełniającej oczy tego chłopa, uderzyła mię najbardziej jej nieśmiałość? i dlaczego, gdy wozy naładowane cegłą znacznie już oddaliły się od karczmy, uczułem w sobie namiętny, gryzący, niepohamowany żal, żem za tym chłopem nie poszedł i serdecznie go nie uścisnął? Czy uczyniłbym to, gdyby on był nagle stanął przedemną? Najpewniej nie; bo zohydziłby mię pot, który go oblewał, i tak mi on był obcym, strasznie dalekim... Niemniej namiętnie zapragnąłem był to uczynić i gorzko pożałowałem, żem nie uczynił...
Ach, śmiej się, doktorze, nie dowierzaj, myśl co chcesz! jam uczuł wtedy, że człowiek ten jest moim bratem i że może kochałbym go, gdybym go znał...
— Dziękuję, panie! Zwykłe takie słowo! czemuż tak słodkie? Spojrzenie zwykłego chłopa! czemuż tak przejmujące i pamiętne?
Jakże jasnym panem jest człowiek, któremu o szarej godzinie życia takie tylko