Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zjadł, możnaby twojej starości i drabiny, i siana na kołdrze i żebranych noclegów oszczędzić...
Uspokoiła się; myślała chwilę.
— Bo-to ja, króleńku, nie wiem, co to takiego te ostrygi, ale pewno cościś drogiego... Owszem; ludzie gadają, że on bardzo hula i majątek traci... to źle! to niedobrze! Ależ, mój króleńku, samże powiedz, czy to jego wina, że go od kołyski do zbytków i wszelakich pieszczotek i wesołości przyzwyczaili? Może on i nie święty, to i cóż? a ty święty? a ja święta? Pan Bóg tylko święty, a my ludzie, tak, albo inaczej, ale wszyscy grzeszni i kiedy jeden drugiego za grzechy łaje, to tak zupełnie, jakby jeden byk drugiemu wymawiał, że rogi ma. Biedny on! Słyszałam, że kilka dni temu do dworu przyjechał i siedzi sam, jak pustelnik, w pustych pokojach; bardzo mizerny podobno... ot taki może, jak i ty, króleńku, bo i ty, choć ładny chłopiec, ale taki chudy i blady, jakby po chorobie... Bardzo chciałabym jego widzieć; ale ta stajnia od pałacu daleko, a on podobno rzadko kiedy z pałacu wychodzi; tedy i nie widziałam go jeszcze. Gadają ludzie, że chory i że długów już dużo ma. Biednyż on! Co tam już na niego napadać! Jeżeli zgrzeszył, to i odpokutuje... Ale niech jemu Pan Bóg naj-