Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łaskawa i w swojej kuchni pozwala. Niech jej to Pan Bóg wynagrodzi... tylko, że znowu tam i nazad po drabinie... Jednakowoż, kiedy nie można inaczej, to i tak jeszcze potrafię... stara ja, króleńku, ale jara... cha, cha, cha...
Patrzałem na nią, patrzałem, słuchałem, i czoło miałem w ogniu.
— Ale ten młody pan, który cię, babuniu, we dworze swoim w takiej nędzy utrzymuje, jest nikczemnikiem, nieprawdaż? — dziwnym jakimś dla samego siebie, zupełnie nie swoim, głosem wymówiłem.
A ona, swój brunatny, węzłowaty palec do ust przykładając, syknęła:
— Cicho!
— Nikt nas nie słyszy...
— Czy słyszy, czy nie słyszy, króleńku, nie trzeba nigdy tak brzydko o ludziach mówić. Pfe, króleńku, brzydkie takie słowo powiedziałeś i niesprawiedliwe, niesprawiedliwe. Czy my jego znamy, beczkę soli z nim zjedli, czy co? żeby tak zaraz bluzgać: nikczemnik!
Rozgniewała się tak, że aż jej chude, a rumiane policzki zadrgały.
— Gdybyśmy, babunieczku — śmiejąc się, przerwałem — ostrygi z nim jedli, tobyśmy wiedzieli, że za cenę tych tylko, które on