Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W kwadrans potem znaleźliśmy się w gmachu, zawierającym wystawę obrazów. Ten, do którego prowadził mię mój despotyczny przyjaciel, nie przez Francuza był malowany, jednak zaszczytne i wyosobnione miejsce zajmował.
— A! wiesz? widziałeś? tem lepiej, łatwiej ci będzie może zrozumieć to, czego ja nigdy nie rozumiałem. — Zrazu, rozbawiony, rozśmieszony, roztargnionym wzrokiem objąłem wielkie płótno i zacząłem już w umyśle układać, w jaki sposób krytykowaniem go drażnić się będę z zapalonym jego wielbicielem. Ale po chwili coś się ze mną stało. Było to tak, jakby silne jakieś dmuchnięcie nagle zgasiło moją świeczkę wesołości.
Jaki on blady, prosty i spokojny! W czarnej sukni, z tą bladą, spokojną twarzą przed sędziami swoimi stoi i niema w nim ani zuchwalstwa, ani trwogi, ani pychy, ani pokory, tylko jest siła wiary i gotowość na wszystko za nią. Rzecz to naturalna, bo on o sobie nie myśli, tylko o tem, co słupem światła stanęło mu przed oczyma, a ogniem miłości zapłonęło w sercu. Tak spokojny, jest przecież cały płomieniem; tak prosty, uderza przecież majestatem walki o śmierć i życie.
Trochę mętnie, bardzo niedokładnie, znałem jednak jego historyę i wiedziałem, że