Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściu jednej z par działających wrzawy, podziwu, dowcipkowania, powinszowań mnie składanych i jak to zwykle jednym wybuchem śmiechu potoczyło się po stolicy, nie chce mi się wspominać i opowiadać; to tylko powiedzieć muszę, że restauracyę opuszczając, czułem się w siódmem niebie, co nikogo dziwić nie powinno, bo, po pierwsze, zemsta jest słodkiem uczuciem, a po wtóre, dokonałem śmiałego i oryginalnego czynu, musiałem więc, fałszywą skromnością nie powodowany, uznawać przed samym sobą całą swoją wartość.
Co mówisz, doktorze? Chcesz, abym przestał mówić i spoczął trochę? Ależ za nic w świecie! Wspomnienie o drogiej ciotce dodaje mi werwy. Wnet to jej dzieci zabiorą po mnie resztę majątku mego! Gdyby można było inaczej to urządzić... ale podobno nie można. Na straży świetności wielkich rodów stoją prawa i niech będą błogosławione! bo w cóżby się świat obrócił, gdyby mu takich ozdób i chwał, jak naprzykład ja, albo ciotka moja, zabrakło? To przecież, co po opowiedzianym tylko co czynie moim nastąpiło, jest dla mnie samego tak zajmującą zagadką, że muszę o niej mówić, muszę, muszę... Nie przeszkadzaj mi! wszak to ostatnia uczta, którą sporządzam sobie z różnych potraw mojej przeszłości... o, jakże różnych!..