Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czył — wy tu siedzicie, niemieckie wydrwigrosze i baletnice wzbogacacie... Siły, rozumy, majątki rozsiewacie wszędzie, gdzie was samych nie posiano. Czy wy serc ludzkich w sobie nie macie? — łotry!
Doktorze, czym ja tego człowieka wypoliczkował i na pojedynek wyzwał? Miałem przecież przez dziesięć lat cztery pojedynki, więc pokazałem światu, co umiem. Możebym i wtedy był pokazał, gdyby mi to na myśl było przyszło. Ale nie przyszło. Zapisaną kartkę papieru pochwyciłem, nazwę miasteczka, z którego pochodziła, w pamięć wchłonąłem i, nic nie mówiąc, plecami cofałem się ku drzwiom, jak to czynią wierni, oddalający się od papieża.
Taki mały, zgnieciony wyszedłem na ulicę, jakby mi połowa wzrostu ubyła, a ogromny garb wyrósł na plecach. Czułem, że idę przygarbiony; nogi mi, jak w kajdanach ciężyły.
Gdym wrócił do ślicznego swego mieszkania, pierwszą rzeczą, którą uczyniłem, było to, żem złajał lokaja niemca, o którym wiedziałem, że mię fatalnie okrada; drugą zaś, że na drobne szczątki stłukłem wazę japońską, którą przed kilku dniami za bajeczne pieniądze nabyłem, a której widok wprawiał mię teraz w szaleństwo. Oba te wybuchy były