Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo głupie, — wiem o tem doskonale, ale byłem poprostu tak wstrząśnięty, że sam nie wiedziałem, co czynię, i czułem potrzebę wywierania na ludziach i rzeczach wściekłego rozjątrzenia, które mną rzucało.
Na szczęście, podówczas jeszcze byłem zawsze przy pieniądzach, więc nazajutrz wysłałem do owego miasteczka taką summę, o jakiej posiadaniu owa kobiecina marzyć zapewne nie śmiała nigdy, i to mię trochę uspokoiło, choć przez kilka dni potem seryo namyślałem się, czy nie wrócić tam i w swoich dobrach nie osiąść...
Po kilku dniach przecież zaszły różne okoliczności i zapomniałem, a z tym człowiekiem nigdy już...
Czy słyszysz, doktorze? Co to jest? Czy tu nikogo oprócz nas dwu niema? Tam, w rogu pokoju, za mojem łóżkiem, ktoś powiedział: »łotry!« Ależ nie przecz! wyraźnie słyszałem! Jakże nie słyszeć? Chybaś głuchy, bo przecież ten wyraz, tak wymówiony, posiada taką siłę, że gdyby nią młot napełnić, roztrzaskałby w proch skałę! Więc nie słyszałeś? Hallucynacya słuchu — powiadasz? A prawda! Nieraz już ją miewałem. Teraz nie słyszę już nic, ale tak mi smutno! Morfiny, doktorze!