Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dała do smaku miłosiernym ludziom. Wszystko to kończyło się zwięzłym wykrzyknikiem: »ratuj!«
Po przeczytaniu listu stary zerwał się i, gestem na rozrzucone po podłodze i stołkach stare obuwie ukazując, zawołał:
— Ja! ich ratować! Naprawiacz starych butów! Wszystko, co było można robić, robiłem: drzewo piłowałem, kamienie tłukłem, ciężary nosiłem, głodem marłem... Zmęczyłem się... to już tylko robić mogę... Niewiele sił na to potrzebuję... codzień jem chleb, a czasem i mięso... Ale innych ratować! Zwaryowała kobieta! Niegdyś — co innego! Hej, moje pola złote, dąbrowa zielona, pięćdziesiąt krówek mlecznych! Wspomnienia, panie dobrodzieju, stare bajki!
Tu opamiętał się, oprzytomniał i łzawe oczy znowu we mnie topiąc, spokojniej już zaczął:
— Ale nie o to idzie. Wierz mi pan, że nie na to uwagę pańską zwrócić chciałem, to jest, nie na siebie i nie na swoich... tylko...
Znowu zagorzał i uniósł się; zwierzchnią stroną ręki po liście uderzył.
— Ale tam takich tysiące, dziesiątki tysięcy... a wy...
Głos uwiązł mu w gardle.
— Wy... wy... — powtarzał, aż dokoń-