Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak uczeń przez surowego profesora o lekcyę zapytywany, pocichu odpowiedziałem:
— Od trzech lat już tam nie byłem.
— Tak!.. — przeciągle wymówił i głową zatrząsł. — I mogąc tam być, pan tu siedzisz... Boże mój! a ja nie mogę...
Dłoń z ręki mojej zdjął i do czoła ją wraz z drugą przycisnąwszy zakołysał się w obie strony. — Nie mogę! — powtarzał, nie mogę! nie mogę!..
Widziałem, jak z pod ciemnych dłoni dwie duże krople zwolna popłynęły mu po policzkach. Ale wnet jednym szerokim krokiem do stołu się zbliżył, leżącą na nim kartkę listowego papieru w powęźlone od pracy palce wziął i siadając, a mnie drugi stołek ukazując, porywczo rzekł: — Siadaj pan i słuchaj!
List, który mi przeczytał, pisała żona jego syna, raczej wdowa po jego synu, a matka trojga jego wnuków. Nic nadzwyczajnego. Ponieważ utracili majątek, znajdowali się w wielkiej biedzie. Ona w mieście dawała lekcye języków i muzyki i z tego wszyscy żyli, ale gdy jeden z malców ciężko zachorował, a matka długo doglądać go musiała, wpadli w ostateczną nędzę. Wskutek znowu tej nędzy drugi malec przestał do szkół chodzić, a najstarsza dziewczynka na żebraninę czasem wybiegała i zanadto trochę przypa-