Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mieszkańcy tej dzielnicy miasta wcześnie spać idą, a było to już dobrze po północy; więc prawie wszystkie okna były ciemne i po kwadransie może zaledwie, zwolna idąc, spostrzegłem u szczytu jednego z domów dwa blade światełka. Połyskiwały one bardzo wysoko, na piątem czy szóstem piętrze, i skutkiem optycznego złudzenia zlewały się z widzialnym pomiędzy dachami wązkim szlakiem gwiazdami usianego nieba. Uczułem nagle wielki ku tym światełkom pociąg, a większą jeszcze ciekawość. Kto tam za temi oknami żyje i czuwa? Na co mi była ta wiadomość? Naturalnie, że zupełnie na nic, ale zachciało mi się jej tak gwałtownie, jak innym razem bakarata, szampana lub kochanki.
Czysta fantazya! ale ja byłem aż nadto przyzwyczajony do dogadzania każdej swej fantazyi; bez cienia więc wahania zadzwoniłem do bramy domu. Robiłem awanturę, tego jednak rodzaju, który najlepiej lubiłem. W porównaniu zresztą z innemi, na które co moment się puszczałem, ta oto teraz wzmianki nawet nie warta.
Znasz grzeczność wiedeńczyków i niezrównaną wymowę monety... Z łatwością dostałem się na wschody domu, po których, jakkolwiek coraz wyższemi i ciemniejszemi się stawały, biegłem tak szybko, jakby mię u ich