Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem! Ja ci tylko mówię o mojem doskonałem zadowoleniu ówczesnem, które jednak najniespodziewaniej, choć tylko na krótko, zmąconem zostało.
Było to tak: pewnego wieczora opuściłem jeden z największych teatrów stolicy z takiem uczuciem, jakbym wychodził z gorącej kąpieli. Gorąco czułem na czole i w piersi. Grano Szekspira, którego zawsze passyami lubiłem, i któremu, dla wrażenia, jakie wywierał na mnie, przebaczałem nawet to, czem brzydziłem się więcej, niż ojcobójstwem: grubiaństwo. Poszedłem do teatru tylko w celu popatrzenia na moją włoszkę, królującą w loży pierwszego piętra w blaskach swoich brylantów i wspaniałości obnażonych ramion. Ale niewiele na nią patrzałem. Była tego wieczora niezwykle otoczoną i zalotną; porwała mię więc zazdrość czy złość, i pomyślałem sobie, że, bądź co bądź, Szekspir wart więcej od tej wielkoświatowej kokoty. Wyszedłem z teatru wzruszony losami Koryolana i po raz pierwszy ze swoich niezadowolony. Było to niezadowolenie wcale niejasne, a ja przypisywałem je rozczarowaniu się co do kochanki. Nie podobała mi się dziś stanowczo, ze swemi przymilonemi uśmiechami i ognistemi spojrzeniami, rozrzucanemi pomiędzy mnóstwo głupców. Przy wyjściu przyjaciele ciągnęli