Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czemum ja życie tak głupio, tak podle zmarnował? Czemu umierać muszę i nic już odmienić, odzyskać, przerobić nie mogę? Smutno. Na krótko starczyło mi mego rozsądku! Tchu brak... Morfiny! Niech dyabli wezmą — jakie nieznośne chwyciły mię bóle i tak mi smutno!... Morfiny, doktorze!


II.

Kiedy po paru godzinach snu męczącego obudziłem się dziś zrana, szalony śmiech zdjął mię przy wspomnieniu, jakiem zdziwieniem napełniła cię wczoraj, doktorze, gadanina moja. Oddawna już śmiesznym wydaje mi się każdy, kto się dziwi. W samym sobie czułem niekiedy rzeczy całkiem nieoczekiwane i niewytłumaczone, a wiedzieć przecież musiałem, że są one prawdziwe, co mi przypominało zdanie gdzieś słyszane, czy wyczytane, że wy, uczeni, jesteście jako ludzie, którzy na wybrzeżu morza drobne kamyczki podnosicie i oglądacie, a całe niezmierne dno morskie pozostaje dla was nieznaną i niedostępną tajemnicą. W obec takiego stanu waszej wiedzy, jakże możecie dziwić się zjawiskom po raz pierwszy spotykanym? Śmieszni jesteście z tem zdziwieniem, bo powinniście przecież w każdej chwili i na każdym kroku