Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozplątać nie potrafił jeszcze nikt! Nie mówiłem ani: tak, ani: nie; ani: trwać będę ani: unicestwię się.
Nie wiem, lecz właśnie ta niewiadomość czyni rzecz niewymownie ciekawą. Jak to wygląda? Co tam na dnie? Kto z tych, którzy tutaj twierdzą lub piszą, myli się, a kto ma słuszność? Z materyi nie ginie żadna cząstka: to już podobno pewne. Słyszałem o jakiejś teoryi, że każdy z rozproszonych jej atomów, posiada swoje osobnikowe i siebie świadome życie, więc myśl i uczucie, choćby w ich zaczątku. Czy ja rozproszę się na tyle osobnikowych istnień, czyli uczuć i myśli, ile w ciele mojem zawiera się atomów? Czytałem w jakiejś książce przypuszczenie, że może cząstki materyi, uwolnione z rozłożonego ciała Heleny, pięknej żony Menelausa, znajdują się teraz w sierści, przechadzającego się po północnych lodowcach, białego niedźwiedzia, a jedną przynajmniej z tych, które składały mózg Sokratesa, znaleśćbym mógł, gdybym szukać umiał, — w tkaninie mego szlafroka. Dokąd ja chciałbym wysłać atomy moje? Z jakiemi całościami je połączyć? do czego przez nie przyczynić się? w czem nimi udział przyjąć?
Cha, cha, cha! jakże domyślnie i filuternie błysnęły ci oczy, doktorze! Pomyślałeś pewno