Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Witold i zdawał się oczekiwać, abym zwróciła na niego spojrzenie. Żywo postąpiliśmy ku sobie. — Gdzie on jest? — spytałam.
Zrozumiał o kim mówiłam i smutek zasępił na chwilę jego przezroczyste oczy.
— Biedny! — rzekł — wymknął się niepostrzeżony i odjechał do swego domu...
— Dlaczegoż biedny? — przerwałam — jeśli kiedy, to teraz przecie przyszła dla niego pora odpoczynku i zupełnego uspokojenia...
Mówiłam to niepewnym głosem, bo przed oczyma stała mi wciąż zmęczona twarz, poorane czoło, przygasłe oczy i pognębiona postać Rudolfa.
Witold stał ze wzrokiem utkwionym w ziemię, pogrążony w myślach. Po chwili powtórzył raz jeszcze: — Biedny! — Kilka minut rozmawialiśmy z cicha o wspólnym przyjacielu naszym. Widoczném było, że ostatnia próba wyczerpała do reszty jego siły. Oderwanie się od rodziny, którą tém więcéj kochał, im więcéj czuł się przeciwko niéj winnym, trudy długiéj podróży, niepokoje poszukiwania, widok kobiety, która tak ważną i tragiczną rolę odegrała w jego życiu, wszystko to razem, a ostatnie zapewne najwięcéj, złamało go ostatecznie i do dna przepaliło jego serce, tylu już wstrząsane burzami.
Człowiek ten nosił w sobie najpiękniejsze zasady szlachetności rozumu i gorących uczuć, a jednak spalił całe swe życie w ogniu niegodnéj jego namiętności...