Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od tego dnia, w którym on pojechał w świat, aby wynaléźć... aby wynaléźć i z popiołu wygrzebać wolę mego ojca!
Ostatnie wyrazy wymówił z wybuchem. Nie powstając z klęczek, podniósł głowę i lękliwym wzrokiem potoczył dokoła.
— Wiem, o, wiem! — zawołał — że mną pogardzacie dlatego, że nie stanąłem tu przed wami jako mur albo rycerz, ale wiję się u nóg waszych po ziemi, jako wąż albo robak! Ach! nie byłem nigdy poetą! Lękam się, lękam się! tak dawno już lękam się, i rano, i wieczorem, i we dnie, i w nocy, i w domu, i na polu, że stałem się samą obawą, że nic już we mnie niéma, tylko obawa! O! dla miłości Boga, zlitujcie się nade mną, nie oddawajcie mię w ręce sprawiedliwości, nie odbierajcie mi kawałka chleba, mego własnego kawałka chleba! Oddam wszystko, co do kogo należy, ale puśćcie mię ztąd, nie oddawajcie w ręce sprawiedliwości!
Gwar wielki napełniał ściany salonu, ludzie chodzili, wracali, krzyżowali się, naradzali, a wszyscy mieli pałające zgrozą oczy i twarze blade przestrachem, albo szkarłatne oburzeniem. A Rudolf opowiadał, a świadkowie mówili, a pióro prawnika, wprawną prowadzone ręką, skrzypiało po papierze. Nagle w jednéj z licznych grup ludzi, głośno wymówiony, zabrzmiał wyraz: „kajdany!“ Na ten dźwięk okropny, z piersi obwinionego wydarł się długi wy-