Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawnik pisał, a z tego wszystkiego tworzyła się historya ciemna, przepaścista, historya człowieka, który, zanim jeszcze jako taki na świat wystąpił, powiedział sobie: będę milionerem! Teraz ten człowiek, jak wąż lub robak, wił się po ziemi i pełzał, i ręce podnosił, i obejmował kolana oskarżycieli swoich; szafirowe szkła, stłuczone od uderzenia czołem o posadzkę, podarły mu twarz w krwawe rany, opadły i ukazały oczy nieprzytomne od trwogi, błyszczące gorączką strachu, zalane łzami bezwładnéj złości. Palce jego nie roztwierały się i nie zamykały, jak wtedy, gdy zdawał się w przestrzeni pochwytywać snujące się wokoło niego upragnione miliony, ale zwarły się w kurczowém załamaniu. Kiedy drżące wyrazy błagania milkły w jego ustach, kiedy fale spojrzeń, pogardy i oburzenia, ze wszystkich lejące się oczu, przyciskały jego głowę i kłoniły ją aż do saméj prawie ziemi, wydawał z siebie szept głośny, a jednak zaledwie wyraźny, szept, wiejący bezdnią trwogi i rozpaczy, która zdawała się coraz więcéj chłonąć wszystkie władze uczucia i myśli nieszczęśliwego, plącząc je w jakiś węzeł bezprzytomny, nierozwikłany.
— O! postrachu dni moich! o maro moich nocy! pochwyciłaś mię więc! — szeptał. — Stało się to, czego głos dochodził do mnie z zachmurzonego nieba i głębin ziemi, w którą patrzyły wciąż oczy moje! O! to nieszczęsne biuro o dwóch zwierciadłach i sześcioramiennym świeczniku! Lękałem się go, jak upiora,