Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niedługo jednak zebrane towarzystwo podziwiać mogło ten drugi fenomen, bo pomiędzy mężczyznami, tworzącymi ścieśnioną grupę, przez drzwi wchodowe przecisnął się nowy jakiś przybysz i donośnym głosem wymówił:
— Pani Matylda i córka jéj nie potrzebują ofiar, z niczyjéj wspaniałomyślności pochodzących, ponieważ i bez tego posiadają znaczny majątek.
O, jakże był zmieniony! Włosy jego posiwiały prawie zupełnie, policzki wklęsły, oczy zapadły i jakimś powolnym, przenikającym płonęły blaskiem; podróżne ubranie zwisało, zbyt szerokie, na wychudłéj jego postaci, którą jednakże z widoczném wysileniem wyprostował, stanąwszy pośród zgromadzonego koła. Witali go wszyscy i on wszystkich witał, ale ręka jego sztywnie wyciągała się do tych, co mu podawali ręce, i za każdym uściskiem opadała jakby bezwładna. Na bladych ustach, napiętnowanych wyrazem cierpienia, krążył uśmiech i oczy błyszczące z zagłębień pomijały wszystkie twarze, a przedzierały się do twarzy Rozalii, która, ujrzawszy go, mimowolnym jakby ruchem załamała ręce i stłumionym głosem zawołała:
— O, ojcze!
Oboje zbliżyli się do siebie; ojciec w drżące dłonie wziął hardą głowę córki, która się pochylała przed nim, i długim pocałunkiem usta swe do jéj czoła przycisnął.
— Rozalio! — wyrzekł — to, coś chciała uczy-