Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to zawodzenie, szlochanie i jęki pani Rudolfowéj. Gdy sądziła, że nikt jéj nie widzi, przestawała szlochać i siedziała z powiekami pobożnie spuszczonemi, na wypadek czyjego wejścia, ale na ustach z dziwnym uśmiechem, który w całéj wspaniałości okazywał białość jéj zębów.
Przez całą noc i cały dzień następny, i jeszcze przez noc jednę i jednego dnia połowę brzmiały śpiewy księży i paliły się kadzidła, aż nakoniec trzeciego dnia o zmroku salony napełniły się tłumem krewnych, blizkich i dalekich sąsiadów, blizkich i dalekich znajomych, o wiele mil przybyłych dla uczestniczenia w pogrzebie wielkiéj pani, która, niestety! być już taką przestała. W tym tłumie gości byli: krewni dalecy i blizcy, sąsiedzi dalecy i blizcy, znajomi o wiele mil przybyli, — ale... przyjaciół nie było. Nie miała ich babka moja, i z wyjątkiem matki mojéj i kilku sług starych, którzy płakali więcéj z przyzwyczajenia, niż z przywiązania, najgrubszą po niéj żałobą zdawały się być okryte frywolitki, rozsypane na stole wkoło srebrnego koszyka, szare od pyłu.
Towarzystwo zebrane było znajome nam i nieznajome zarazem. Matka moja przepędziła z tymi ludźmi wiele lat życia, jam także żyła niegdyś pomiędzy nimi, młodziuchną będąc dzieweczką; ale dziś twarze nasze poważne i suknie wełniane obco wyglądały w tém gronie, w którém oblicza przymuszały