Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadziła ztąd babkę, abyś się z nią zobaczyć nie mogła, i że obie rozkazały mi oddalić się, bo matka moja sama jedna chciała się z tobą rozprawić. Ale zostałam, bo wewnątrz coś mi mówiło i krzyczało, abym stanęła przed tobą nie obłudna, nie z uśmiechem słodyczy i miłości, jak zapewne wkrótce pokaże ci się moja matka, ale taką, jaką jestem, złą, szaloną, wzburzoną, ale w gruncie, ach! w gruncie duszy... prawdę powiedziałaś, Wacławo... szlachetną... Odgadłaś to wszystko, nie prawdaż? i pomimo to, a może właśnie dlatego, ściskasz moję rękę i patrzysz na mnie twemi czystemi oczyma, tak, jakbyś patrzyła na siostrę... O! patrz tak dłużéj... nikt tak na mnie nie patrzy... nikt mnie nie kocha i nie rozumié...
Długo patrzyłyśmy na siebie w milczeniu i rozmawiałyśmy z sobą wzrokiem. Nagle w czarnych oczach Rozalii zapaliły się tęczowe połyski — były to dwie łzy, które wypłynęły z pod powieki i oszkliły źrenice. Pochyliła się i obie dłonie położyła na moich ramionach.
— Zwyciężyłaś mnie po raz drugi — wymówiła z cicha; — niegdyś zazdrościłam ci bogactwa i ukochanego człowieka, a ty dobrocią swą zmusiłaś mię do tego, abym cię pokochała... Teraz pozazdrościłam ci twojéj cnoty, nieskazitelności, twego marmurowego spokoju, i znowu cię nie lubiłam, bo byłam pewna, że pogardzisz mną, która jestem tak niepo-