Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnioną i niespokojną, ale niepokojem, którego nie ja już jedna byłam źródłem. Ów żyd długobrody, którego już parę razy widziałam, i inni jeszcze, nieznani a zagadkowi ludzie, o twarzach niemiłych i ubraniach nie mających nic wspólnego z wykwintem naszego mieszkania, pojawiali się w niém coraz częściéj. Matka moja przesiadywała z nimi godzinami w swoim pokoju, nieraz przy drzwiach zamkniętych, a po ich odejściu miewała migrenę i ukazywała się nazajutrz z twarzą mocno pobladłą, z niepokojem w oczach, graniczącym z gorączkową obawą. Odgadywałam, domyślałam się, że ludzie ci przybywali dla pieniężnych interesów, i że interesa te musiały być ciężkie i powikłane. Raz uwagi moje w tym względzie wypowiedziałam przed Binią. Poczciwa piastunka moja westchnęła smutnie i rzekła: — Tak, to są kredytorowie twojéj matki, Wacławo. — A po chwili milczenia dodała: — Matka twoja ma wiele długów.
Ostatni wyraz posępnie jakoś zabrzmiał na ustach Bini, ja zaś przypomniałam sobie, jak w Rodowie Rozalia często rzucała wyraz ten w twarz panu Agenorowi, niby wyrzut lub szyderstwo, a ja nie pojmowałam dobrze, co-by on tak strasznego znaczył. Niestety! teraz zaczęłam rozumiéć złowrogie wyrazu tego znaczenie. Gdy brzmiał mi on w uchu, przed oczyma stawała naga, drżąca postać, z któréj złocista szata spada w łachmanach.
Tymczasem otrzymałam od mego ojca krótki, lecz