Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je, a rozdzierając się niekiedy, ukazuje nam gruppy naszych wiosek i wysokie szczyty cmentarnych krzyżów. I opowiadałam jakie piękne ogrody mają nasze dwory, i jak do nich latem o zachodzie słońca płyną zdala żałośne śpiewy ludowe, i poważne tony surm pastuszych. Długo rozgadałam się babciu, bo mi na sercu leżało aby przekonać pana Henryka, że nasza okolica nie jest tak brzydka i bezbarwna, jak myślał. A gdym skończyła mówić, spytał mię: pani bardzo kochasz swoje rodzinne miejsce? — Czyż można, odpowiedziałam, nie kochać stron, wśród których rozbudziła się dusza nasza, których tchnienia owiewały nas w kolebce, których każdy zakątek, każdy odcień natury serdecznie znajomy, jak najbliższy przyjaciel wszystkich dni? — I ja kocham teraz Polesie, rzekł pan Henryk — i tak jakoś babciu, patrzył na mnie, że mi razem i łzy w oczach stanęły i uśmiechnąć się chciałam. Nieznośny ten kaszel mój, przerwał naszą rozmowę. Ile razy on mię męczyć zaczyna, staje mi przed oczami śmierć, która tak wcześnie wzięła ze świata moją matkę. Dawniej babciu, potwór ten wywierał na mnie smutny tylko wpływ; teraz strachem mię przejmuje — ale to takim strachem, że uciekałabym na sam koniec świata. Czuję, że mi jest coraz gorzej, coraz słabiej; wody tutejsze nie pomagają mi jakoś! Babciu moja!— czyżby już w mojej piersi były zarody nieodzownej śmierci?