Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piersi mnie bolą i w żywocie (żołądku) siły żadnéj nie mam... drogi takiéj dalekiéj nie wytrzymam, zimna tamtejszego i ludzi cudzych nie wytrzymam... Mameńko, żeby mnie tu zostawili, to-bym choć czasem mógł ludzi naszych zobaczyć i twoje stare oczy pocałować... Ale nie mnie, nie mnie już między wami bywać... pójdę, taj zamrę na końcu świata... przyjdź ty jeszcze do mnie, mameńko, choć razik, niech ja choć pożegnam się z tobą!”
Teraz na dobre już zapłakała, ale w trwodze, że wszystkiego co wypowiedziéć miała, wypowiedziéć jéj nie dadzą, stłumiła łkanie i szeptała daléj:
— Poszła ja zaraz do Ongrodu... świata za łzami nie widziała, ale szła... przyszła do kazarmów. — „Filipku!” wołam. Wyskoczył na schody... hrymnął mnie do nóg i w kolana całuje... „Mameńko, my już z tobą ostatni raz widzim się na tym świecie!”
— Głupstwo! — sarknął Bahrewicz — albo to on jeden w dalekie strony idzie... Idą inni i wracają...
— Oj, dolo moja! — jęknęła kobieta — idą, taj nie takie mizeractwo, jak on... bladzieńkie to było i słabieńkie od urodzenia... potém go ta gorączka chwyciła...
— A no! to czemu-żeś Antośka lepiéj nie oddała? Ten zdrów i silny...
— Albo ja kogo oddawała, panoczku! oj, dolo moja! Filipka pozwali... (wezwali) poszedł. Starszy.