Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwadzieścia i jeden roczek na przeszłego, znaczy, Świętego Józefa, skończył, a Antośkowi dziewiętnasty od jesieni poszedł... Żeby on zdrów był... ale takie mizeractwo... Zaczęliście, panoczku, jego uczyć, taj nie skończyliście... Zapomnieliście o biednéj sierocie... Parobka zepsuliście, a księdza nie zrobiliście...
Bahrewicz rzucił się niecierpliwie.
— Ot! jeszcze mi tu wymówki prawić będzie! silnego chłopa przy niéj zostawili, a cherlaka wzięli. To i czegóż więcéj chcesz? Co ja tobie poradzę? Idź precz i nie włócz się tu darmo, bo jak zagniewam się, to cię z Antośkiem całkiem z majątku wyprawię...
Uczynił ruch do odejścia, ale z ciemności, na złoty szlak światła wychyliły się naprzód dwie ręce, które rękę jego pochwyciły, a potém głowa w czerwonéj chuście, która pochyliła się nizko i rękę tę pocałunkami okrywać zaczęła.
— Panie! najdroższy! — pośród pocałunków szeptała kobieta — zlituj się... ty mądrzejszy ode mnie i od nas wszystkich biednych ludzi... Daj radę! Gdzie mnie iść, kogo prosić, żeby jego daleko nie słali, żeby jego tu zostawili... Żebyście sami do miasta pojechali... macie znajomych różnych... możebyście co dla niego wykołatali... toż to twoje rodzone dziecko... toż ja przez ciebie całe życie nieszczęśliwa byłam... Ni mnie drużki na dzieży sadzały, ni mnie do ślubu śpiewały, ni mnie kto horować pomagał, ni kto główki mojéj kiedy pożałował...