Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem z moją palić się będzie świętym i czystym płomieniem życia bez skazy... aż póki-by nie przyszła chwila zachodu, w któréj podalibyśmy sobie dłonie i razem zeszli tam, gdzie nie będzie już walk i boleści, za sobą zostawiając ślady zacnie spełnionych zadań żywota.
„A i tych marzeń zrzekłbym się z radością i odszedł-bym daleko... na zawsze... gdyby tylko od czasu do czasu głos jaki od niéj doleciał do mnie i powiedział mi: „ona szczęśliwa!”
„Ale jeżeli... jeżeli to, co mi się zdało, żem wyczytał w wyrazie jéj oczu, we mnie wpatrzonych, jest prawdą, niéma dla niéj zbawienia... bo wszakże kiedyś grały tam w kościele organy i ksiądz stał u ołtarza, i modlił się, i wiązał rękę jéj z ręką człowieka, który ją oszukiwał, sam może nie wiedząc o tém, że oszukuje, a od owéj chwili między nią a wszelką miłością rozpadła się przepaść nieprzebyta.
„Straszna zdejmuje mię trwoga. Miałaż-by smutna jéj dola być zwierciadłem przeznaczeń tysiąca innych istot? Dziecię młode, rozmarzone, nie znające siebie, poszło w białéj sukience do kościoła i ślubowało wieczną miłość i wierność człowiekowi nieznanemu; potém, człowiek ten zwiódł ją, złamał, zgniótł jéj serce nielitościwemi szaleństwy, opuścił ją w końcu samę jednę śród życia, a prawa ludzkie mówią do niéj biednéj, oszukanéj i złamanéj: stój odtąd pod wichrami burz, sama jedna, nie wzywaj nikogo, bo