Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciw siebie bladzi i milczący, bardziéj podobni do cieniów niż do ludzi. Nie mówili do siebie, unikali się nawet wzrokiem, a jeśli wypadkiem oczy ich spotkały się z sobą, wnet odwracały się w inną stronę, i tkwił w nich dziwny wyraz. W oczach Wincuni była gorycz i boleść, w oczach Alexandra tłumiony gniew, niesmak i rozdraźnienie. Któżby wówczas, patrząc na nich, poznał w nich młodziuchną, rozkochaną parę, wiodącą réj na onéj Adampolskiéj zabawie? Policzki Wincuni schudły, a z za wielkiéj ich bladości przebijały się plamy gorączkowego rumieńca; oczy jéj zapadły, często wpatrywały się uparcie w jeden punkt, jakby szukając wzrokiem czegoś, co zniknęło; kaszlała. Z twarzy Alexandra spełzła bez śladu młodzieńcza świeżość, która go tak powabnym czyniła, a zastąpiła ją mętna, ciemnawa cera, w któréj wprawne oko z łatwością-by wyczytało ślady niszczącego życia; oczy jego, tak ogniste dawniéj, przygasły i błąkał się w nich cierpki wyraz ironii, moralnego znużenia.
Milcząc wstali od stołu, podali sobie ręce, jakby ze zwyczaju, i dotknęli wzajemnie końców swoich palców, potém odwrócili się od siebie i każde z nich zwolna i w milczeniu udało się do swego pokoju.
Nad wieczorem, Alexander wyjechał z domu, całą noc przepędził w X... na sali i wrócił nad ranem, z wielkim trzaskiem drzwi otwierając, łając z hałasem