Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdemu takie nieszczęście! Na krok odstąpić siebie nie mogą i żeby pięćdziesiąt osób było koło nich, on zawsze siedzi przy niéj?
— Żeby pięćdziesiąt osób było, to on ciągle przy niéj siedzi? To kiepsko, mospanie! — powtórzył pan Tomasz.
— Na przenosinach w Niemence było huk gości, a oni ciągle siedzieli przy sobie, trzymając się za ręce, a co moment patrzéć tylko było, jak całują się gdzie w kątku!
— Był huk gości, a oni całowali się? To bardzo kiepsko, mospanie! — raz jeszcze rzekł z zamyśleniem pan Tomasz.
— Co bo sąsiad dobrodziéj wszystko mówi: kiepsko! a cóż może być lepszego, jak kiedy młode małżeństwo kocha się wzajemnie?
— To bo i bieda, że oni nie kochają się! — seryo wyrzekł starzec.
— Jakto! — zawołał z oburzeniem sąsiad — pan dobrodziéj myślisz, że udają?
— Broń Boże! ale im tylko zdaje się, że kochają.
Sąsiad wzruszył ramionami.
— Byle im dobrze z tém było — rzekł.
— Otóż to, że długo dobrze nie będzie! słuchaj waszmość, znałeś Maryanka S. i jego żonę i widziałeś, jak byli rozkochani w sobie po ślubie, tak, że nie mogli na jeden dzień rozstać się, a całowali się sześćdzie-