Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sądzisz, że nie cenię Bolesława wysoko? Że nie czuję, iż źle czynię zawodząc go i sprawiając mu boleść? Ależ, mój Boże, nie mogę inaczéj.... nie mogę...
Łzy głos jéj zatamowały, pani Niemeńska podeszła do swéj pieszczoszki i, głaszcząc jéj policzki, rzekła:
— Wiem, wiem koteczko, że i tobie musi to być bardzo przykro i sama także poczuwam się do winy, że dopomogłam do urządzenia tego bigosu. Ślepota! ślepota! trzebaż mi było zapraszać Snopińskiego do Niemenki! Ale czyż mogłam się spodziewać? Byłam pewna, że kochasz Topolskiego i przypuściła-bym, że w nocy słońce zaświeci, jak, że ty z nim kiedykolwiek rozstać się zechcesz. Co bo téż to za człowiek ten Topolski! Drugiego takiego z latarnią na świecie poszukać. Znam ja jego, znam, to brylantowe serce!
Zamyśliła się smutnie staruszka i nieznacznie łzę otarła.
— Ha — rzekła po chwili — poprawiając okulary, może dla tego, aby przed synowicą ukryć łzy, które gwałtem cisnęły się do oczu — ha, cóż robić? stało się! młode twoje serce pociągnęło cię do młodszego i nie dziwota! Snopiński to chłopak, co się zowie, grzeczny, ładny, salonowy, a zdaje się, że przytém i poczciwa dusza. I z nim pewno będziesz szczęśliwa, ja zaś przeciwko niemu nic nie mam,