Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w zdwojonéj gorliwości huczała, gdzie potrzeba i gdzie nie potrzeba, klarynet, tak pięknie popisujący się dotąd, zaczął z lekka fałszować, ale, nic sobie z tego nie robiąc, krzyczał co siły stało, chłopiec kredensowy porwał wielki kocieł blaszany i, stanąwszy za muzyką, począł z całéj mocy uderzać po nim w takt pałką. Z janczarskiemi odgłosami zaimprowizowanego bębna mieszało się tupanie nóg, śmiechy starych głosów, chichot niewiast, hołupce i ochocze wykrzyki młodzieży. Starzy w pląsach prowadzili młodziuchne dziewczęta, młodzieńcy wiedli matrony w czepcach ze zwiędłemi, ale w téj chwili rozpromienionemi twarzami.
— Hulaj dusza! serdeczny taniec objął wszystkich bez wyjątku swojém hulaszczo-tęskném tchnieniem i nie było już tam ani starości, ani troski, ani serc zmęczonych, ani serc złamanych, było tylko wesele porywające, pełne śmiechu i łez rozrzewnienia.
Pomiędzy tłumem hulaszczym przecisnęli się lokaje, niosąc po tanach kielichy z węgrzynem. Pan Jerzy podniósł kielich do góry i krzyknął:
— Panowie, kochajmy się!
Wszyscy rzucili się ku sobie, dźwięknęły kielichy, zabrzmiały pocałunki, wszystkie ramiona otwierały się, wszystkie twarze, zbliżone do siebie, pół śmiały się, pół płakały, lica dziewic kwitły rumieńcami, jak róże ponsowe, a młodzieńcy zbliżali się do swych bohdanek i szeptali im do ucha ciche, gorące: