Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, alem ja jemu tyle winna! on taki zacny, szlachetny, taki dobry!
Mówiła to z uczuciem i oczy jéj znowu zaszły łzami.
— Cóżem ja winien, że nie znam pani od tak dawna, jak on? — z żalem rzekł Alexander. — Cóżem winien, że nie mogłem dotąd złożyć u stóp twych, pani, dowodów mojéj miłości? Nie przeczę bynajmniéj, że pan Topolski jest bardzo zacnym człowiekiem, ale cóż za zasługa z jego strony, że poświęcał się dla takiego, jak pani, anioła? Poświęcenie! to śmieszne doprawdy, że ludzie nazywają poświęceniem to, co jest najwyższém szczęściem! Ja, pani, jestem bardzo młody, świat i życie uśmiechają się do mnie, a jednak składam u stóp twych całą przyszłość moję, i niéma ofiary, któréj-bym dla ciebie nie poniósł. Dla czegoż ktoś inny ma być szczęśliwym, a ja ofiarą? Jest-że to sprawiedliwém? Jest-że to słuszném? Nie, pani! snać serce twe odtrąca mię i zostaje mi tylko umrzéć...
Gdy mówił ostatnie słowa, spostrzegł, że na drugim końcu sali pani Karliczowa powstała ze swemi towarzyszkami i gotowała się do odjazdu.
— Muszę panią opuścić, aby pożegnać i przeprowadzić do powozu panią Karliczową, która snać chce odjeżdżać — rzekł Alexander do Wincuni; — ciężkie są nieraz obowiązki gospodarza domu, nawet tylko syna gospodarza — dodał z uśmiechem i, powstawszy,