Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dam sobie zapewne śmierci z własnej ręki, bo żal mi rodziców, ale powiedziałem już pani... zostanę żołnierzem i zginę na piérwszéj wojnie...
Na twarzy Wincuni była gra najrozmaitszych uczuć: szczęścia i boleści, zachwycenia i trwogi, dziewiczego wstydu i namiętnego rozmarzenia.
— Boże mój! — szepnęła, pochylając głowę, aby ukryć dwie łzy, które jéj drgały na rzęsach, — Boże mój! cóż mam uczynić?
Schylony nad nią Alexander, posłyszał szept ten i rzekł z zapałem, pełnym gorącéj prośby:
— Powiédz pani jedno słowo, to jedno czarowne słowo, które uniesie mię w niebo szczęścia i zachwytu, powiédz mi pani: będę twoją!
Wincunia zadrżała, spojrzała na młodzieńca, którego oczy ćmiły się łzą błagania i wzniosła spojrzenie w górę, jakby szukała tam swego anioła stróża i błagała go o natchnienie. Po chwili spuściła głowę i rzekła cichutko:
— Panie! ja mam narzeczonego!
— Narzeczonego! — zawołał Alexander z goryczą. — Cóż ztąd? dla czegoż ten właśnie człowiek ma być szczęśliwym? Alboż on więcéj kocha panią ode mnie? O, nie! przysięgam pani, że to niepodobna! On, taki zimny, poważny, cały zatopiony w prozie życia...
Wincunia energicznie podniosła głowę.