Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przęgły się i ustąpiły, a śród nich wypłynęła jedna tylko i okoliła salę z takim pędem i taką lekkością, że zdawała się być unoszona jakąś czarodziejską mocą.
Czarem tym i tą mocą, która ją unosiła, było namiętne upojenie.
— Jak oni mogą tak prędko tańczyć? — z podziwieniem wołano z kilku stron.
— Prześlicznie tańczą!
— Oto para, jakby para!
Pani Karliczowa lornetowała tańczących, a na twarzy jéj malował się wyraz kapryśnego niezadowolenia.
Wincunia i Alexander usiedli znowu obok siebie, odurzeni zawrotem głowy. Młodzieniec pochylił się nad dziewczyną i szeptał jéj prawie do ucha:
— Panno Wincento, jam wieśniak i nie poeta, długo i pięknie mówić nie umiem, powiem ci tylko jedno słowo: bez ciebie żyć mi nie sposób, albo będziesz moją, albo umrę...
W głosie jego dźwięczała prawda, był upojony, rozkochany, wierzył w to, co mówił.
— Czy pani sądzisz, że jestem rzeczywiście taki wesoły, jakim się być zdaję? Nie, pani! byłem takim niedawno jeszcze, to prawda, ale od czasu, gdy cię pokochałem, ciągła mię dręczy tęsknota za tobą.
Jedyną pociechą moją bywa myśl, że cię mogę widywać choć rzadko, ale gdy... gdy zostaniesz pani żoną innego, wtedy... pocóż mi będzie życie? Nie za-