Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzył na Wincunię, jakby żal mu było na krótki moment choćby z nią się rozstawać. Nagle myśl jakaś błysnęła mu w oczach, wyciągnął rękę i zerwał białą różę, kwitnącą w wazonie nad samą prawie głową Wincuni. Podał kwiat zmieszanéj i wzruszonéj uprzednią z nim rozmową dziewczynie i rzekł:
— Weź pani tę różę i zawieź ją do Niemenki, jutro powié mi ona za panią, tak albo nie...
Milczał przez chwilę, potém pochylił się niżéj i dokończył cichym gorącym szeptem:
— Jutro przyjadę do Niemenki; jeśli zobaczę tę różę we włosach pani, znaczyć to będzie, że mówisz mi pani: tak! a jeśli serce twoje powié: nie! rzuć biedny kwiat pod swoje stopy, a gdy zwiędnie, zdeptany przez ciebie, będziesz w nim miała mój obraz...
Rzekłszy to, odszedł, a Wincunia przypięła różę do piersi.
Pani Karliczowa, naciągając białą rękawiczkę i owijając się w koronkowe entrée au bal, mówiła do swéj kompanionki:
— Il parait, que le jeune homme est amoureux fou de cette petite fille.
— Est-ce que ça vous dérange? — spytała kompanionka, rzucając skrycie złośliwe spojrzenie na swą pryncypałkę.
— Quelle idée! — zawołała czarnooka pani i zaśmiała się kapryśnym nerwowym śmiechem.