Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A Reb-Jehuda odpowiedział: „Te anioły, Rabbi, kiedyś tak zrobią, że na świecie nie będzie ani głodu, ani kłótni, ani takich co głupi, ani takich co płaczą i w sercu swoim krzyczą, że im bardzo źle!“
Snać nie tylko Ben-Jehuda z Jeszurum, ale i późny potomek jego, Gedali z Wołpy, cieszył się bardzo obietnicą, zawartą w słowach Rabbi-Majmona. Uderzające zaszły w nim zmiany. Stopy swe w wykrzywionych i opylonych butach silnie o podłogę wsparł, w zamian ramiona, z których opadały podarte rękawy, podnosił nieco w górę. I twarz ku sufitowi podniósł, tak, że broda spiczasta i prawie zupełnie siwa, sterczała nad jego szyją obnażoną i cienką, jak srebrzyste skrzydło. Ruchomy blask ognia spadał mu na czoło, odkrywając na niem niezliczone bruzdy i zmarszczki, lecz z oczu rozgorzałych i zachwyconego uśmiechu tryskała słodycz mistycznej ekstazy...
Nagle tą obnażoną cienką szyję objęło ramię sprężyste i młode, rumiane usta, schylając się nad tem zbrużdżonem czołem, wycisnęły na niem głośny pocałunek. Był to Janek, który od stołu powstawszy i powoli zbliżając się ku kominowi, z błyszczącemi oczyma i niezmierną uwagą słuchał przypowieści Żyda, a teraz, stanąwszy przy nim, ruchem może