Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się głuchy gniew przeciw temu sprzeciwieństwu popędów i pragnień, które mię tu przywiodło i na żaden krok stanowczy dotąd ważyć się nie pozwoliło. Tak; zawstydzającem jest to wyznanie, ale odwagi brakowało mi co chwila i dla przyczyn różnych. Lękałem się usłyszenia z ust jej wyrazu: «nie!» ale głucho czułem, że w jej «tak!» mieściłoby się dla mnie jakieś utajone, dalekie nieszczęście. Zdaje się, że jej uczucia podobnemi do moich być musiały. Czasem wyglądała na istotę, która z uniesieniem wyciągnęłaby ku czemuś ramiona, gdyby ich nie cofała jakaś siła tajemna i można. Zkąd to wszystko? po co? dlaczego? Młodym, wolnym, równym sobie, po co ta walka, ten przymus? Coś tu było w szczególny sposób skomplikowanego i wysubtelizowanego; coś w niej i we mnie była potężniejszem, konieczniejszem nad samą miłość.
Chwilami, pomimo woli i nawet wbrew woli, wybuchał pomiędzy nami spór zawsze krótki, bo przecinany zniechęceniem obustronnem i obustronnem przekonaniem o jego zupełnej bezowocności. Były to jakieś siły nieprzyjacielskie, wydzierające się do boju z głębin dwu istot, potężnie przecież pociąganych ku sobie przez siłę inną. Raz, pod wpływem tej głuchej irytacji, tej gory-